Niniejsza strona wykorzystuje tzw. ciasteczka (cookies), które są zapisywane na Twoim urządzeniu przez przeglądarkę internetową. Więcej o przechowywaniu plików cookies.

Wykorzystywane w celu zapewnienia prawidłowego działania serwisu internetowego.
Szkoła Podstawowa nr 18 w Płocku im. Jana Zygmunta Jakubowskiego

Aktualności

Spotkanie z Panią Profesor Jagodą Jakubowską – Opalińską

dodano: 2021-09-10

Spotkanie z Panią Profesor Jagodą Jakubowską – Opalińską

          18 czerwca 2021 roku gościliśmy w naszej szkole Panią Profesor Jagodę Jakubowską – Opalińską, córkę Profesora Jana Zygmunta Jakubowskiego,  patrona Szkoły Podstawowej nr 18 w Płocku. Spotkanie stało się okazją, by porozmawiać o życiu i dokonaniach tej niezwykłej postaci, by poznać Profesora Jakubowskiego jako ojca, towarzysza życia, społecznika i płocczanina.

Dzień dobry, nazywam się Amelia Zawodniak, jestem redaktor naczelną ,,Osiemnastki”, miesięcznika redagowanego w Szkole Podstawowej nr 18 w Płocku. W naszej gazetce chętnie relacjonujemy wydarzenia, które dotyczą szkoły oraz lokalnej społeczności. Staramy się być wszędzie tam, gdzie dzieje się coś ważnego. Dziś właśnie jest taki dzień, ponieważ zawitał w nasze progi wyjątkowy Gość - Pani Profesor Jagoda Jakubowska – Opalińska, wykładowca warszawskiej Akademii Teatralnej, córka Profesora Jana Zygmunta Jakubowskiego, patrona naszej szkoły.

 Pani Profesor, czy zechciałaby Pani udzielić nam wywiadu?

 Naturalnie, naturalnie, zważywszy, że taką ładną polszczyzną się posługujesz, koleżanko. Bardzo ładnie mnie o to pytasz i się nie denerwuj, jesteś ładna i jeszcze ładnie pytasz. Także tak, udzielam wywiadu, płynę.

 

 W jednym z wywiadów wspomniała Pani, że gdy zaczyna zajęcia ze studentami, zawsze pyta, czy jest ktoś z Płocka? Myślę, że słowa te wyrażają wyjątkową więź, jaka łączy wciąż Panią z tym nadwiślańskim grodem. Czy to prawda?

 

 Najprawdziwsza. Nieżyjący już ksiądz prof. Józef Tischner mówił o kilku prawdach. Może nie będę przy dzieciach cytować tych prawd, ale jest prawda prawdy. No i rzeczywiście, to jest najprawdziwsza prawda. Miałam takiego studenta, który pisał pracę magisterską, jest aktorem, nazywa się Marcin Stępniak. Uprawiał też sport, piłkę ręczną, zanim trafił do szkoły i właśnie na pierwszym roku, kiedy pytałam studentów, skąd są, a on mi powiedział, że z Płocka, od razu miał u mnie plus. Moje dzieciństwo to Płock. Matka mojego ojca, z domu Kamińska, pochodziła z Cekanowa, z tych rejonów. Ojciec umarł mu wcześnie. Mama, niesłychanie dzielna osoba, była prostą kobietą, ale bardzo dużo czytała, a jej ukochaną książką był ,,Hrabia Monte Christo”. Później, już po wojnie, babcia przeniosła się do Borowiczek. Dzisiaj Borowiczki to jest właściwie Płock, ale wtedy tak nie było, więc wyprawa do Płocka była czymś wyjątkowym i jeździliśmy, np. do katedry. Poznawałam różne legendy, że tak powiem ,,płockie”, o ludziach związanych z Płockiem, np. o profesorze Pniewskim i Ludwiku Krzywickim. To wielkie autorytety, które mój ojciec nosił w sobie i o których mi mnóstwo opowiadał. Poznawałam różne miejsca, np. Cekanowo, gdzie mój ojciec jako dziecko pasał krowy. Pierwszy duży wyjazd taty był do Warszawy. Opowiadał, że w Warszawie młodzież była obyta, on zaś postrzegany był jako absolutny prowincjusz. Pamiętam, jak ojciec mi mówił, że okres gimnazjalny to też była bida z nędzą, więc Małachowianka stała się przepustką do tego, co dalej. Tata bardzo dużo czytał, to była w ogóle jedna z jego pasji. Babcia wcześnie owdowiała, a miała trzech synów i jedną córkę, czyli de facto czworo dzieci, więc nie było w domu klimatu na naukę. Ojciec chodził zatem na Tumy, bo tam były latarnie, i czytał. Wiem, że mówił: ,,Boże, Broniewski!”. Broniewski miał szlacheckie korzenie i było mu łatwiej, ale tata nie zazdrościł Broniewskiemu, zresztą bardzo, bardzo go cenił, martwił się różnymi zakrętami polityczno - życiowymi Broniewskiego, ale uważał, że to wielki poeta i wielki płocczanin. No więc ja ten Płock, żeby tak powiedzieć, może z pewnym patosem, ale szczerze kocham. Otóż Płock to jest dla mnie w pewien sposób takie tętno Polski. Urodziłam się w Łodzi, właściwie jako dziecko wyjechałam z niej i potem moim miastem stała się Warszawa, ale Płock to jest Mazowsze, to jest, nie wahałabym się powiedzieć, ojczyzna, ojcowizna.

 

 Płocczaninem był nasz patron, profesor Jan Zygmunt Jakubowski. Proszę nam opowiedzieć o związku Pani Taty z Płockiem. Czy miał tutaj swoje ulubione miejsca, ścieżki, tylko sobie znane zakątki?

 Tak, niewątpliwie upodobał sobie Wisłę. Mówił, że czuł w niej wolność, nie musiał mieć tam pieniędzy, Wisła płynęła. Ojciec powiedział mi, co to jest smak melasy, a wakacje spędzałam właściwie w Borowiczkach, gdzie była cukrownia. Właśnie te ścieżki wiślane, ta melasa. Ojciec lubił sport, miał kolegów i dużo czytał, a czytanie przykrywało kłopoty z matematyką, czyli Wisła i te wszystkie okolice nadwiślańskie.

 Stwierdziła niegdyś Pani, że to Ojciec nauczył Panią, czym są i jakie mają znaczenie tolerancja, mądrość, świadomość pamięci. W jakie jeszcze wartości wyposażył swe dzieci Pan Profesor Jakubowski?

 Starał się, bo to, jak będziemy wyposażeni, zależy też od nas. Myślę, że na pewno tolerancja, o której tutaj wspomniałaś, życzliwość i taki rodzaj wyrozumiałości, takiej świadomości. Miał na przykład studentów, którzy byli niesforni, na przykład wielki, wspaniały poeta Stanisław Grochowiak. Mój ojciec błagał go, żeby skończył studia, ale Grochowiak nie chodził na zajęcia, pisał wiersze, pisał sztuki, opowiadania, natomiast uniwersytet omijał coraz szerszym kręgiem. Ojciec go bardzo prosił, parokrotnie odnawiano mu indeks, ale Grochowiak i tak nie skończył studiów, więc jeszcze wyrozumiałość. Tata był bardzo blisko przyrody, bo właśnie to Cekanowo, te okolice Płocka. Doskonale rozróżniał rodzaje zbóż, wspaniale umiał chodzić na bosaka, co nie było łatwe. Jest nawet cała szkoła chodzenia boso po rżysku, żeby wiedzieć, gdzie jest gadzina, bo przecież tam może być zaskroniec, a wtedy były, więc umiał wyczuć to nogą. Był niesłychanie giętki, wysportowany i miał wielki respekt dla przyrody. Kochał drzewa, uważał, że są mądre i przekazywał mi te prawdy. Uczył też życzliwości, uczulał, żeby nie ulegać stereotypom, co również dotyczyło opinii. Znacie Mikołajka? Są tacy ulubieńcy naszej pani i potem ten ulubieniec naszej pani przestaje się uczyć, ale dalej jest ulubieńcem naszej pani. Mówię tutaj oczywiście metaforycznie, symbolicznie. Ojciec mnie uczył tego, żeby nie było stereotypów, że ten akurat student okaże się na pewno fantastyczny. Nie mogłabym uczyć aktorów, gdybym im od razu, na pierwszym roku wyrabiała etykiety. Ojciec walczył właśnie z tego rodzaju stereotypami i się nie przejmował. Ojczyzna to był dla niego w ogóle wielki obowiązek. Mogę Wam jeszcze powiedzieć, że to był w ogóle przyzwoity facet, przyzwoity mąż, moja wielka, wielka miłość. Mój ojciec był człowiekiem lubianym, chociaż oczywiście był temperamentny, był to weredyk. Czy wiecie, kto to jest weredyk? To taki człowiek, który kocha w którymś momencie wywalić prawdę. Mam przyjaciela, aktora, który jest gotów przejść z jednej dzielnicy do drugiej, żeby komuś zakomunikować, że źle zagrał. Mówię mu: ,,Krzysztof, po co ty to robisz?”. A on na to: ,,No wiesz, po prostu nikt z was tego mu nie powie”. Ojciec nie był takim skrajnym typem weredyka, ale też czasami powiedział, np.: ,,Słuchaj, ale ty kłamiesz”. A ludzie takie rzeczy pamiętają. Zwłaszcza ci, którzy kłamią, no ale jednocześnie był człowiekiem i większość go kochała.

 Jan Zygmunt Jakubowski to wybitny historyk literatury, doskonały znawca twórczości między innymi Stefana Żeromskiego, Stanisława Wyspiańskiego, Władysława Broniewskiego. O jakich jeszcze literackich pasjach profesora warto byłoby wspomnieć?

 Dziękuję Ci bardzo za to pytanie. Ojciec miał kilka książek przy łóżku i mój starszy syn, który jest też humanistą, dziennikarzem i radiowcem, mieszka w jego dawnym mieszkaniu i on też musi mieć ten zbiór. To on właśnie, jako drugie pokolenie, czyli wnuk Jana Zygmunta, zachował tę półeczkę. Można na niej znaleźć „Klub Pickwicka” Dickensa. To opowieść o panu w średnim wieku, który bawi się troszkę relacjami, rzeczywistością. Ojciec to lubił, w ogóle miał ogromne poczucie humoru. W moim domu często był śmiech. Wraz z moją mamą potrafili śmiać się z siebie, co jest jednym z najtrudniejszych zadań. Jest zatem Dickens, jest Goethe, o którym zresztą pisał, a mnie zawiózł do Weimaru, miasta Goethego. Ojciec napisał też piękny wstęp do „Fausta”. Spotykał się oczywiście z poetami. Warto wspomnieć także „Wyspę skarbów” Stevensona, bardzo to lubił. Pisał również o Sienkiewiczu, w ogóle kochał tę tężyznę Sienkiewiczowską, więc Sienkiewicz był oczywiście na tej półeczce. Były na niej jeszcze kryminały, bo ojciec w ogóle je lubił, kochał Agatę Christie, a czytał i w oryginale, i w przekładzie. Lubił „Szatana z siódmej klasy” Makuszyńskiego i pamiętam, jak w Zakopanem ojciec przedstawił mnie Makuszyńskiemu. Morcinka też bardzo sobie cenił jako człowieka. Przyjaźnił się z aktorem Władysławem Hańczą. Barbara Ludwiżanka i Hańcza bywali u nas w domu.

 Pan Profesor mówił piękną polszczyzną. Co mógłby poradzić nam, młodym ludziom, byśmy pamiętali o kulturze języka?

 Fantastyczne pytanie, fantastyczne pytanie, bardzo dzisiaj ważne. W tej chwili to już w ogóle jest szaleństwo, bo to, że co pewien czas mówimy ostrym słowem, zdarza się każdemu z nas, ale czym innym jest świadomość mocnego, a nawet ostrego słowa i pozwolenia sobie na naturalność. Tata był bardzo naturalnym człowiekiem, nie znosił pozy, gierek, brzydził się tym, więc to dotyczyło też polszczyzny. Odpowiadając wprost na pytanie pani redaktor, powiedziałabym, jak ja się uczyłam mówienia prawidłowego. Trzeba bardzo dużo czytać. Radzę Wam usiąść sobie i poczytać głośno, by usłyszeć ten język. Druga sprawa to smsy i maile, które sprowadzają nas do takiego „pozdro”. Już nie wspomnę o ikonkach, bo to w ogóle nic nie mówi. My tylko gdaczemy, więc żebyśmy się nie zagdakali. Spotykacie się i zamiast rozmawiać, gadacie ze sobą przez komórkę. Organ nieużywany zanika. Muszę Wam powiedzieć nieskromnie, że uważam się za osobę, która dość dobrze pisze, nie genialnie, ale dość dobrze, więc pisząc, czytam siebie głośno i to jest też rada ojca, który miał fenomenalną pamięć, mówił cytatami, więc miałam tę polszczyznę dookoła siebie i też Wam proponuję pogadać, posłuchać siebie.

 Jakim uczniem był nasz patron? Czym interesował się w młodym wieku, które przedmioty były mu szczególnie bliskie?

 Tata miał fenomenalną nauczycielkę języka niemieckiego i to go zresztą uratowało. W szkole tak się nauczył tego niemieckiego, a było to w Małachowiance, że kiedy był w obozie koncentracyjnym, przyczepił się do niego strażnik i w którymś momencie powiedział do ojca: ,,Słuchaj, jak jesteś nauczyciel, to pomóż mi napisać list do narzeczonej”. I mój ojciec, rekonstruując tę swoją niemczyznę wyniesioną ze szkoły, bo nie miał guwernerów, nie jeździł na wakacje do uzdrowisk niemieckich, pisał mu te listy do narzeczonej. Dzięki temu, jak miał tyfus, ten obrzydliwy strażnik nie zatłukł go, bo inni, którzy chorowali, byli przez obsługę ,,sanatorium więziennego” - najczęściej za pomocą jakiegoś uderzenia - przerzucani na tamten świat, więc to go uratowało. Odpowiadając wprost na Twoje pytanie, niemiecki i oczywiście polski, historia. Lubił też biologię, a zwłaszcza botanikę, zapamiętywał te wszystkie nazwy kwiatków. Stykał się z przyrodą bezpośrednio, ale pamiętajmy, że ludzie, którzy są blisko niej, np. chłopi, nie unoszą się nad kwiatkiem bławatkiem, więc taka humanistyczno - przyrodnicza linia.

 U trojga dzieci Jana Zygmunta to się różnie rozkładało. Mój średni brat jest profesorem elektroniki, teraz już na emeryturze, a najstarszy brat - geologiem. Ojciec był z niego bardzo dumny, z tej drogi geologicznej. Martwił się w ogóle, że ja chcę studiować filologię i też mnie ciągle wysyłał na jakieś kursy geologiczno - historyczne. W szkole miałam kłopoty z matematyką, a właściwie nie z matematyką, tylko z nauczycielką od chemii. Kiedy mnie o coś zapytała i tak na mnie patrzyła, a ja nic nie umiałam, to jej mówiłam: ,,Pani profesor, to mi przypomina Marię Curie – Skłodowską”. I wyleciałam oczywiście od razu. Znalazłam się u dyrektorki. Ona mnie wtedy uratowała, ale kazała przyjść z rodzicami. Myślałam, że kiedy mama przyjdzie, będzie bardzo ostro, więc wysłałam ojca, a ta chemiczka mu powiedziała: ,,Jagódka z matematyki i z chemii ma problemy”. Wtedy ojciec odpowiedział: ,,Proszę pani, ja nie miałem pojęcia o matematyce i jakoś mi się udało dalej przejść”. I ta nauczycielka, po rozmowie z moim ojcem, mówi do mnie: ,,Słuchaj, ja bym cię prosiła, żeby następnym razem przyszła porozmawiać do mnie mama”.

 

 Jan Zygmunt Jakubowski dowiódł swojego patriotyzmu, walcząc w kampanii wrześniowej. Czy wspomnienia z tamtego okresu obecne były w Państwa domu?

 Tak! To znaczy były wspomnienia z dwóch elementów. Z początku i z tej tragedii, że Polska była jednak nieuzbrojona, a więc z tragedii młodych ludzi. Ojciec miał 30 lat. Kampania wrześniowa go bolała i o tym wspominał. Natomiast to, czego nie wspominał, trzeba było wyciągać. To był obóz koncentracyjny. Mama na szczęście nie była wzięta do obozu, bo być może mnie by nie było. Mama jakoś ocalała z moimi braćmi. Natomiast działania, o których chciałam powiedzieć, to było tajne nauczanie. Nie wiem, czy Wy coś wiecie na temat tajnego nauczania. To była genialna sprawa w Polsce. Robiono w lasach matury, wszystkie egzaminy, uczono, w piwnicach, w wynajętych mieszkaniach. To przewija się w niektórych filmach, a ojciec brał w tym udział. Rodzice uciekali, mój brat urodził się w czterdziestym roku w Krakowie. Uciekali, ponieważ ojciec napisał kilka tekstów w obronie pisarzy pochodzenia żydowskiego, a Niemcy mieli fenomenalne kartoteki. Tata znalazł się w kartotece i był poszukiwany. Rodzice szli piechotą z Łodzi do Warszawy. Szli oczywiście parę dni, potem dostali się do Krakowa, gdzie ojciec uczył tajnie i tam się właśnie urodził Andrzej. Potem schronili się w Sanoku. Sanok to są już Bieszczady. Tam tata i mama uczyli tajnie. Ale niestety, Niemcy byli bardzo dokładni i jak go nakryli, to się zakończyła cała sprawa. Ojca nakryli przy okazji, bo łapali mężczyzn w wieku, nazwijmy to industrialnym, bo można ich było zatrudnić w kamieniołomach, do różnych rzeczy. Kiedy doszli do jego kartoteki, natychmiast wysłali go do Auschwitz, do Oświęcimia. I z całej tej grupy, a było w niej kilkunastu mężczyzn, ocalał tylko jeden człowiek - Jan Zygmunt Jakubowski. Wszyscy zginęli, a on ocalał. Kiedy Niemcy chcieli później dawać odszkodowania, to uważał, że nie i wygłosił genialne przemówienie w Heidelbergu, kiedy dostawał tam odznaczenie za krzewienie kultury niemieckiej. Powiedział wówczas, że zna też Niemcy z gorszej strony. Pamiętam, jak wykładałam w Niemczech i pewna Niemka, patrząc na mnie, powiedziała: ,,Pani tak pięknie mówi po niemiecku, pani w ogóle nie wygląda na Polkę”. Odpowiedziałam jej wtedy: ,,Wie pani, ja jestem córką więźnia dwóch obozów koncentracyjnych”. I zapadła cisza. Miałam taką dumę. Ojciec jeździł oczywiście na wykłady do Niemiec, ale czynił to zawsze ze świadomością odrębności.

 Pasja nauczania towarzyszyła Profesorowi przez całe życie. Piękną kartą w życiorysie naszego patrona jest tajne nauczanie, które prowadził na terenie Rzeszowszczyzny od 1940 do 1942 roku. Niestety, zapłacił za tę działalność niewolą - trafił do obozu koncentracyjnego, najpierw w Oświęcimiu, później w Buchenwaldzie, gdzie przebywał do końca wojny. Ale i tam czuł się w obowiązku krzepić towarzyszy polskim słowem. Więźniowie wspominali po latach, że ich Profesor ,,swoim mówieniem” z pamięci ,,Pana Tadeusza” i ,,Trylogii” ocalił życie wielu z nich, bo przecież łatwiej było przeżyć kolejny dzień, gdy się wiedziało, że wieczorem będzie można posłuchać Profesora. Czy obrazy obozowej rzeczywistości pojawiały się w Państwa rodzinnym domu?

 Zachowała się korespondencja i tam jest jeden taki list: „Jeżeli możesz i spotkasz Pana Tadeusza, to powiedz, że bardzo za nim tęsknię”. Moja mama zrozumiała, żeby mu przesłać „Pana Tadeusza” i dokonała jakichś cudów, odarła oczywiście książkę z okładki i jakoś ten „Pan Tadeusz” dotarł. Niestety, ta książka została zagubiona. Ojciec był w ogóle dzielny i zahartowany.

 Jako młody sportowiec, bramkarz Szkółki Płock, z entuzjazmem powitałem wiadomość, że patron mojej szkoły również interesował się piłką nożną. Proszę nam opowiedzieć o tej pasji Pana Profesora. Jakiej drużynie kibicował?

 Ojciec miał 8 lat, kiedy już grał w piłkę nożną. Bo to było wręcz niemożliwe, żeby nie grać. Uwielbił piłkę nożną. Był gotów przerwać wykłady. Kochał Legię. Mieszkaliśmy przy Litewskiej, więc mieliśmy blisko do Legii. Ojciec szybko chodził, zasuwał jak mały parowozik. Oglądał mecze, kochali go tam. Był taki wielki piłkarz, który do końca życia nosił mojego ojca w sercu. Kurski. Kurski bywał u nas w domu. Martwił się, że ze względu na okoliczności polityczne zamykał się transfer Dejny. Pamiętam, jak Dejna schodził i zatrzymał się przy moim ojcu. Piłka nożna to było to, ale bardzo interesował się też lekkoatletyką. Z moimi braćmi robił ćwiczenia, rzucał kulą. Jednego sportu nie uprawiał, który ja odziedziczyłam po mamie i który uprawiam do dzisiaj, mianowicie narciarstwa. Kiedy jeździliśmy w góry, ojciec zostawał, czytał, a myśmy jeździli na nartach. Narciarstwo jakoś go nie interesowało.

 Czym jeszcze, oprócz literatury i piłki nożnej, interesował się Pan Jakubowski?

 Wędkarstwem, ojciec chętnie wędkował. Kiedy byłam jeszcze dzieckiem i ktoś mnie pytał, kim jest mój tata, mówiłam, że rybakiem. W ogóle martwiłam się, że nie jest milicjantem. Pamiętam, że miałam taką koleżankę, której tata był milicjantem. Powiedziałam jej, że mój jest profesorem, a potem wróciłam do domu i się rozpłakałam, a przez ten szloch podobno wykrzyczałam: ,,Dlaczego Ty nie jesteś milicjantem!”. Ojciec powiedział: ,,No mała, tak wyszło”. Uwielbiał wędkować, miał luksusowy sprzęt wioślarski. A poza tym pasją jego było życie.

 W historii naszego miasta możemy wskazać kolejne przykłady świadczące o społecznym zaangażowaniu rodziny Jakubowskich. Mamy dziś przecież ulicę noszącą imię Jana Zygmunta Jakubowskiego. Przy tej ulicy przez długie lata mieszkał pan Kazimierz Jakubowski - brat Jana Zygmunta. Jego żona, pani Krystyna Jakubowska, założyła w Płocku Stowarzyszenie Hospicyjno - Paliatywne pod wezwaniem św. Urszuli Ledóchowskiej i bardzo długo w nim pracowała. Pani również pracuje dla kraju, dla społeczeństwa, ucząc i rozwijając młodzieńcze pasje. Pani Profesor, jak uczyć i jak uczyć się, by w tym morzu wiedzy być coraz bardziej spragnionym?

 To bardzo trudne pytanie. Połączyłaś tutaj dwa nurty społecznikostwa. Nie wiem, czy rozumiecie takie słowo jak społecznik. Społecznik to jest człowiek, który, np. dostrzega grupę dzieci, które biegają, a ich rodzice są w pracy. Pomyśli wtedy, że dzieci mogą sobie zrobić krzywdę i postara się coś zorganizować. Są to takie pasje i można się tego uczyć. Jeżeli gdzieś mieszka starsza pani, do której nikt nie przychodzi, to się zastanówmy, co dla tej pani z laseczką zrobić, żeby jej pomóc. Ojciec był społecznikiem, działał na rzecz więźniów. Sam nie przyjął pieniędzy od Niemców, żadnego odszkodowania, bo nie chciał, ale rozumiał, że byli ludzie bardzo potrzebujący, chorzy i pomagał tym, którzy pozostawali bezradni, a byli to często więźniowie obozów koncentracyjnych.

 Pani Profesor, serdecznie dziękujemy za poświęcony nam czas i interesującą opowieść o życiu patrona naszej szkoły – Pana Profesora Jana Zygmunta Jakubowskiego. To niezwykłe, że mogliśmy się dziś spotkać i porozmawiać. Chwila ta pozostanie na zawsze w naszej pamięci i wracać będzie, kiedy tylko pomyślimy o szkole, o tej pierwszej edukacyjnej przygodzie. Chcielibyśmy ofiarować Pani na pamiątkę dzisiejszego spotkania kilka numerów naszego szkolnego miesięcznika ,,Osiemnastka”.

 Bardzo Wam dziękuję, dla mnie to było również niezapomniane przeżycie. Pięknie mnie przyjęliście! Oczywiście, przeczytam chętnie wszystkie numery. Do zobaczenia!

 

 Zespół redakcyjny Szkoły Podstawowej nr 18 w Płocku